Stołp zamku nad Wleniem
Otulił się cieniem,
Przez który nie przedrze się wzrok.
Księżyca nóż w chmurach…
W ruiny, po murach
Złowieszczy zakrada się mrok…
Noc głucha… głęboka…
W mgły zimnej obłokach… W kamiennych załomach, gdzie loch…
Daleko po lesie,
Echami się niesie,
Sam nie wiesz — skomlenie, czy szloch…
Hans von Zedlitz, pan na zamku we Wleniu był człowiekiem chciwym i okrutnym. Niedługo po tym jak w 1605 roku objął włości nad Bobrem wlenianie na własnej skórze poznali jego twardą rękę i niezwykłą zachłanność.
Nawet w tamtych czasach, kiedy raubritterzy, czyli rycerze – rabusie byli częstym zjawiskiem na śląskich drogach, gdzie napadali na kupieckie tabory Hans wyróżniał się z tłumu dobrze urodzonych bandytów – kupcy, którzy mieli pecha napotkania w okolicy Wlenia zbójeckiej gromady pod wodą Zedlitza rzadko uchodzili z życiem, a brak świadków bezwzględnej grabieży stanowił dla Hansa gwarancję bezkarności.
Zedlitz nie poprzestawał jedynie na kupieckich taborach – z równą bezwzględnością i okrucieństwem poczynał sobie także ze swoimi poddanymi; kiedy tylko w zamkowej szkatule pokazywało się dno na mieszkańców Wlenia nakładane były często dodatkowe podatki i opłaty. Każda zwłoka w wypłacaniu pieniędzy kończyła się zamknięciem w zamkowej wieży burmistrza oraz znaczniejszych rajców i trzymaniu ich w ciemnicy o chlebie i wodzie dopóty dopóki mieszczanie nie wywiązali się z nałożonych restrykcji.
Ten sposób zapełniania rycerskiej kiesy stosowany był coraz częściej, bowiem kupcy zniechęceni złą sławą wleńskich dróg wybierali coraz częściej inne, dłuższe ale bezpieczniejsze trakty, albo też otaczali swoje wozy silną, złożoną z najemników ochroną,W takich okolicznościach napad na kupiecki tabor stawał dla rabusiów wielce ryzykowny.
Nic zatem dziwnego, że mieszkańcy Wlenia i pobliskich okolic z dużą radością przyjęli wieść o śmierci Hansa spodziewając się, że jego następca okaże się bardziej ludzki i mniej zachłanny, a życie w miasteczku nad Bobrem pomimo niebezpieczeństw i okropieństw toczącej się wojny trzydziestoletniej stanie się jednak spokojniejsze niż dotychczas.
Okazało się jednak, że okrutny raubritter owszem zmarł i odszedł w zaświaty, ale nie do końca – w lasach i na łąkach w okolicy góry zamkowej zaczął się pojawiać przerażający upiór, w którym wlenianie rozpoznali swojego, zmarłego niedawno pana i ciemiężyciela. W relacjach przerażonych wędrowców, którzy napotkali zjawę Hans w pełnej zbroi siedział na wielkim czarnym rumaku, a zarówno jeździec jak koń otoczeni byli wieńcem płomieni i dymu, których paskudna woń zaświadczała o piekielnym rodowodzie widziadła.
Drżą liście… a w lochach
Coś skomli, coś szlocha.…
Grób stary otwiera zła moc.
Nad rzeką, po błoniu,
Płonący, na koniu
Von Zedlitz tak pędzi co noc.
Przystaje nad rzeką,
Od domów daleko
I patrzy… i wzrok mu się skrzy;
Drżą w ślepiach płomienie,
Ogniste kamienie
Po twarzy się toczą jak łzy.
Płonącego jeźdźca widywano dość często na stromych ścieżkach góry zamkowej, a także w okolicach starego mostu we Wleniu. Palący się żywym ogniem rycerz i jego koń stali bez ruchu wpatrzeni w górujący nad miastem zamek, jakby stamtąd spodziewali się nadejścia pomocy i wybawienia.
Jeszcze w drugiej połowie XIX wieku chłopi z pobliskiego Marczowa wracający późną nocą z zabawy we Wleniu widzieli otoczonego płomieniami Hansa przy drodze wiodącej do zamkowych ruin. Przerażeni wieśniacy uciekli co sił w nogach, spotkanie z upiorem bowiem traktowane było jako bardzo zła wróżba i zapowiedź kłopotów, których mieszkańcom okolic Wlenia w owych czasach i tak nie brakowało…
Noc skomli, noc woła…
Koń czarny jak smoła
Ma w nozdrzach płomienie i dym!
W przegniłej kulbace,
Kość w pancerz kołacze
W bezkresie jesieni i zim.
Nim ranek zaświta,
Stukają kopyta
Na krypcie grobowej, gdzie loch…
Daleko po lesie,
Echami się niesie,
Sam nie wiesz — skomlenie, czy szloch…
TADEUSZ SIWEK;