W pewnym sudeckim miasteczku, gdzie odbywał się jarmark, stała mała gospoda, której właściciel miał w okolicy złą opinię. Opowiadano o nim, że najbiedniejszych spośród wędrownych kramarzy zwabił do swojego domu, aby potem zabrać im ich dobytek z tak wielką zręcznością, że nikt go jeszcze nigdy na tym nie przyłapał.
Jednego wieczoru przybył do niego pewien handlarz z gór. Przyniósł swe towary w niewielkim kuferku i zapytał gospodarza czy za niewielką opłatą mógłby u niego przenocować. Z wieloma ukłonami, pośród uprzejmych słów gospodarz wprowadził go do wnętrza. Takich właśnie gości lubił najbardziej. Wziął od handlarza, który wydał się być już bardzo zmęczony, jego bagaż i poprzedzając obcego, wszedł po schodach na piętro, by polecić mu na poddaszu nędzny pokoik, jako najlepszy w całym swym domu. Po wyglądzie obcego i jego małym bagażu gospodarz domyślił się w nim handlarza wstążkami. Kiedy jednak wziął kuferek do ręki jego ciekawość wystawiona została na najcięższą próbę, ponieważ bagaż był tak ciężki, że z trudem mógł go udźwignąć. Gość odmówił innych posług i wyjaśnił, że pragnie się zaraz położyć do łóżka, ponieważ nie czuje się zbyt dobrze. Był to mile widziany przez gospodarza pretekst, by później móc przekonać się jeszcze raz o samopoczuciu gościa. Kiedy po kilku godzinach zapukał do drzwi pokoju, nie otrzymał żadnej odpowiedzi, usłyszał jednak ciche jęczenie. Zaciekawiony otworzył drzwi i zastał obcego, ciężko oddychającego, leżącego na łóżku. „To już koniec ze mną” oznajmił handlarz „zawołajcie waszą żonę. Chciałbym z wami porozmawiać”. Po kilku chwilach gospodarz powrócił ze swą żoną. Najlitośniej jak tylko mógł zapytał chorego czy mógłby mu w jakiś sposób ulżyć w jego cierpieniu. Oczy jego żony nie mogły oderwać się od kuferka, który chory postawił na stole obok łóżka. „Nikt mi nie może już pomóc” oznajmił handlarz „wybiła moja ostatnia godzina i nie mam nikogo, kto mógłby sprawić mi chrześcijański pogrzeb”. „Pan Bóg zapłaciłby” pomyślał gospodarz „gdybym zadał sobie trochę trudu, aby go po bożemu pogrzebać”. „Miałem nadzieję na jutrzejszy jarmark, który miał przynieść mi dobry zarobek za moje towary. Teraz jednak nie mam w kieszeni ani grosza. Jeśli zechcielibyście opłacić za mnie tragarzy i nabożeństwo żałobne, to zapisałbym wam wszystko, co wiozłem ze sobą w kuferku”. Powiedziawszy to, poprosił gospodarza i jego żonę, aby do niego podeszli. Wtedy otworzył kuferek przed ich ciekawskimi oczami. Gospodarz zaczął drżeć z podniecenia, kiedy zobaczył, że obcy okazał się być handlarzem wyrobami jubilerskimi. Kuferek wypełniony był, bowiem złotą biżuteria, srebrnymi łyżkami, łańcuchami i pierścionkami. „ Nie martwcie się, miły człowieku” uspokajał handlarza, „ z wielką chęcią zapłacę 50 dukatów za wasz pogrzeb z własnej kieszeni. Nie masz chyba większej zasługi w niebiosach, niż kiedy pomożesz chrześcijańskiej duszy spocząć na poświęconym miejscu? Powiedzcie tylko, co wam leży na sercu. Wszystko zostanie spełnione wedle waszego życzenia”. Ale handlarz nie odzyskiwał więcej przytomności, aby wyrazić swe życzenia. Jeszcze raz głęboko westchnął i skonał.
Skoro gospodarz i jego żona spostrzegli, że obcy rzeczywiście zmarł, pobiegli do miasteczka i zamówili pogrzeb za 50 dukatów udając, że zmarły był ich bliskim krewnym, który uczynił ich swoimi spadkobiercami, więc są mu winni taki pogrzeb. Kiedy grabarze wynieśli trumnę z domu, dołączyło do nich wielu ciekawskich, którzy byli wielce zdziwieni tak chrześcijańskim uczynkiem ze strony gospodarza. Kiedy stanęli już na cmentarzu, nad grobem, gospodarz z żałosną miną w pierwszym rzędzie, a grabarze chcieli opuścić trumnę do dołu, nagle zmarły uniósł się w trumnie i zaśpiewał doniosłym głosem:
„Pozwólcie mi tu teraz spać
I idźcie drogą swą do domu
Mogę jeszcze wcześniej wstać
Niż ci, co wiodą mnie do grobu!”
Przerażeni uczestnicy pogrzebu uciekli w popłochu. Grabarze zaś pośpieszyli do ratusza, by o dziwnym wydarzeniu donieść burmistrzowi. Na polecenie rady miejskiej trumna została otwarta w obecności dwóch duchownych. Znaleziono w niej poduszki i całun, ale po nieboszczyku nie było śladu.
Gospodarz nie troszczył się o to, co mówią ludzie. Pośpieszył ze swą żoną do domu, aby przywłaszczyć sobie skarby obcego. Ale ku swej wielkiej wściekłości w kuferku nie znaleźli nic prócz psich kości i kłaków świńskiej szczeciny.
wg „Schlesische Sagen” von Walter Kublank, Verlag von Peter J. Oestergaard, Berlin – Schoneberg 1930 r. oprac. Andrzej Paczos.