Na pewnej górskiej ścieżce, trudnej do przebycia zasłabł pewnego razu z głodu i pragnienia pewien stary mężczyzna. Wtem z lasu wyszedł myśliwy i zbliżył się do wyczerpanego.
- Cóż tu robisz? – zagadnął leżącego – wkrótce się ściemni a w nocy będzie padał deszcz. Bacz abyś dotarł na czas do domu, inaczej łatwo możesz się zgubić, zaraz zerwie się burza.
- Ach – jęknął stary – drogi panie, nie mogę iść dalej na wpół zagłodzony. Zabłądziłem i nie wiem gdzie się znajduję. Do domu i tak bym dziś nie dotarł, nawet gdybym czuł się silniejszy. A gdybym się natknął na gospodę, to by mnie tam nie przyjęli, ponieważ nie mam ani grosza.
- Jeśli jesteś głodny – odparł myśliwy – to nie mogę ci co prawda pomóc, ponieważ sam nie mam w kieszeni ani okruszka, ale tu w mojej butelce jest jeszcze trochę wina. Wypij je, pokrzepi cię.
Mówiąc to podał swoją butelkę leżącemu na ziemi. Podczas gdy ten pił, myśliwy powiedział:
- Ledwie dwa kroki stąd rośnie śliwa pełna najwspanialszych owoców. Gdybyś się był lepiej rozejrzał, nie musiałbyś cierpieć głodu ani pragnienia.
I rzeczywiście, kiedy starzec spojrzał w stronę, którą wskazał myśliwy, dostrzegł śliwę, która była tak pełna owoców, jak jeszcze dotąd nie widział. Podszedł więc do niej i zerwał kilka owoców. A kiedy je spróbował, musiał przyznać, że nie jadł jeszcze nigdy niczego wspanialszego. Te smakowite śliwki były wielkie jak jaja, soczyste jak winogrona i słodkie jak miód. Myśliwy przyglądał mu się z uśmiechem, kiedy spożywał je ze smakiem.
- Słuchaj – powiedział – dam ci radę. Nie wyrzucaj pestek, lecz weź je ze sobą do domu i posadź je w dwóch rzędach wokół twojej chaty. Drzew owocowych nigdy nie jest za wiele. Twój gródek jest wprawdzie mały, ale dla kilku drzew jest tam jeszcze miejsce.
Starzec zdziwił się, skąd nieznajomy zna jego wieś. Na jego pytanie odpowiedział, że ma tam krewnych i nawet ma zamiar udać się tam by jednemu z kuzynów podarować na chrzciny koziołka, którego właśnie ustrzelił.
- Jeśli chcesz, mogę cię ze sobą zabrać. Posadzę cię na moim koniu, którego przywiązałem obok kozła. W ten sposób wkrótce będziesz w domu i będziesz mógł Spać we własnym łóżku.
Starzec przyjął tę propozycję z wdzięcznością. Wyraził jednak wątpliwość, jak zmieszczą się obaj z kozłem na koniu. Obawa ta rozbawiła myśliwego.
- Nie martw się o to. Poczekaj chwilę, a kiedy zobaczysz mojego konia, przekonasz się, że zdoła on unieść nas wszystkich.
Z tymi słowy zwrócił się w stronę lasu. Kiedy wrócił, prowadził za cugle karego konia.
- Przyjrzyj mu się dokładnie – krzyknął myśliwy śmiejąc się – a zgodzisz się ze mną chyba, że sześciu ludzi zmieści się na tym koniu!
Ze zdumieniem musiał się z nim starzec zgodzić. Myśliwy pomógł mu wgramolić się na konia i sam wskoczył na niego przywiązawszy wcześniej kozła.
Rumak stał jak wyrzeźbiony ze skały i nie poruszał się. Kiedy jednak myśliwy zagwizdał, a potem wyszeptał wers: „Kary koniu uwijaj się prędko, śpiesz się jak burza i wicher”, Kon począł głośno rżeć i ruszył z kopyta mknąc szybciej niż strzała przeszywa powietrze. Starcowi zabrakło tchu w piersiach podczas tej ostrej jazdy i musiał sie trzymać mocno końskiej grzywy, aby nie spaść. Właśnie zegar na wierzy kościelnej w jego wsi wybił dziesiątą, kiedy rumak stanął przed chatą starca. Myśliwy pomógł mu zejść z konia, wzbraniał się jednak przed podziękowaniami za swoje dobre uczynki i upomniał towarzysza podróży jeszcze raz, by nie zapomniał pestek do śliwek.
- Nie zapomnę, nie zapomnę! – zapewniał – i choćby tylko dla wspomnienia waszej dobroci i przyjaźni.
Kiedy skierował się do swoich drzwi, usłyszał głośne rżenie konia, ale spoglądając za siebie dostrzegł ku swemu zdziwieniu, że po rumaku i jeźdźcu nie było już ani śladu. Wydało mu się to dziwne i fakt ten nie uchodził mu z głowy. Również wtedy, gdy na zajątrz rano poszedł do swojego ogródka, wziął do ręki łopatę i motykę, i posadził w ziemi pestki śliwek dokładnie tak jak mu to doradził myśliwy, nie uwolnił się od myśli o osobliwej przygodzie, jaką przeżył.
- Jeśli wszystko dobrze pojmuję – powiedział do siebie – to myśliwy nie mógł być nikim innym jak władcą gór.
Im dłużej się nad tym przemyśliwał, tym bardziej był o tym przekonany. Pyza tym czuł się całkiem niesamowicie, a sprawa z pestkami od śliwek wydała mu się podejrzana. Duch Gór już nie jednemu spłatał figla, któż mógł, więc wiedzieć, że z pestek zamiast śliw na koniec wzejdą osty i ciernie?
Kiedy nazajutrz rano się obudził, było już całkiem późno. Zegar wybił już dziewiątą godzinę. Zdziwiony starzec podniósł się i przecierał oczy, gdyż nie mógł uwierzyć, że jest już tak późno, ponieważ w jego izdebce panowały jeszcze głębokie ciemności. Wstał z łóżka i podszedł do okna. Być może, myślał, na niebie wiszą ciemne chmury, tak że światło słoneczne nie może się przez nie przebić. Ale jakże się zdziwił, kiedy stwierdził, skąd brał się brak światła w jego izdebce. Wokół jego chatki stały dwa rzędy wspaniałych śliw, których gałęzie uginały się pod ciężarem owoców. Radosne zdumienie przeszyło starego. Były to, bowiem śliwki tej odmiany, którą jadł wczoraj. Kiedy otworzył okno, urwał jedną ze śliwek i spróbował ją. Odkrył, ku swej nieopisanej radości, że były one jeszcze smaczniejsze i bardziej soczyste od tych z macierzystego drzewa. Teraz szybko się ubrał i pośpieszył do ogrodu, aby wszystko podziwiać. Kiedy wyszedł przed drzwi, zobaczył że wielu mieszkańców wsi stało przed płotem ogrodu i gapiło się na podwójny rząd śliw.
- Cud! – wykrzykiwali niektórzy.
- Czary – mówili inni.
- Jak to zrobiłeś? Wczoraj nic tu nie rosło, a dzisiaj…
Starzec z trudem doszedł do głosu. W końcu jednak znalazł posłuch.
- Drodzy przyjaciele – powiedział – to, co tutaj widzicie jest rzeczywiście cudem i sprawił go nikt inny jak władca gór. Przez całe moje życie będę mu wdzięczny.
Każdego roku śliwy kwitły i rodziły jesienią wspaniałe owoce. W całym kraju mówiono o nich, a ludzie przybywali z dala, aby je kupować. Nie tylko z całego Śląska, ale też nawet z Czech i Polski. Starzec zarobił dzięki śliwkom tyle pieniędzy, że nigdy więcej nie musiał cierpieć nędzy.
wg „Die schonsten Sagen aus Schlesien” neu erzahlt fur jung und alt von Jochen Hoffbauer. Aufstieg – Verlag Munchen 1988. oprac. Andrzej Paczos Skarbiec Ducha Gór 1/99