Dochodzą nas coraz częściej informacje, że oto kolejny okręg PZN popadł w mniejsze lub większe tarapaty, że trzeba poczynić pewne związane z tym zabiegi, operacje, podjąć postanowienia itp.… I wtedy, z racji wieku i doświadczenia dotyczącego działalności w różnych ogniwach PZN, otwierają się mi rozmaite klatki pamięci z przeróżnych okresów i epok.
Ale przede wszystkim przychodzi na pamięć ostatnie 26 lat, kiedy to, jak sądzę, pozycja niewidomych (wśród których mieliśmy znanych muzyków, pisarzy, naukowców, psychologów itp.) w społeczeństwie drastycznie spadła. Niewidomi „z radością” przyjęli nowy sposób udzielania pomocy ze strony społeczeństwa, co polegało z grubsza rzecz biorąc na tym, że to nie niewidomy jako pracobiorca, lecz pracodawca winien otrzymywać określone subwencje pieniężne, aby był zainteresowany zatrudnianiem osoby z niepełnosprawnością wzrokową.
Ostatecznie zainteresowanie to przejawiło się głównie jako żądanie kierowane przez pracodawców do Państwa coraz wyższych subwencji przy jednoczesnym degradowaniu niemalże do zera wartości pracy niewidomego. W formach skrajnie zdegenerowanych jest to także tworzenie stanowisk pracy nikomu niepotrzebnej, stanowisk sztucznych, za które pracodawca i pomysłodawca pobiera nie tylko subwencje od Państwa, ale także haracze od samego pracobiorcy (patrz sprawa Dubienieckiego).
W kilku swoich wypowiedziach w różnych publikacjach próbowałem przekonać zainteresowanych, że tego rodzaju praca jest czymś poniżającym niewidomego i zamiast na to się godzić, należałoby pomyśleć, w jaki sposób przywrócić godność osobie z niepełnosprawnością wzrokową, która to godność przy transformacji ustrojowej została drastycznie naruszona. Niestety, smutne to, ale prawdziwe: w zasadzie nie spotkałem żadnego czytelnika tych moich wypowiedzi, który rozumiałby, o co tu chodzi. Wydawali się natomiast w takiej czy innej formie pytać: jaka godność, po co godność, jakieś głupstwa…
I jakże żałośnie na tym tle wyglądają owe dziwaczne nierzadko spory, podkopywanie się wzajemne w ogólnopolskiej organizacji, jaką jest Polski Związek Niewidomych… Oto ludzie, którzy mogą pracować tylko wówczas, gdy jakiś pracodawca otrzyma furę pieniędzy w charakterze rekompensaty za poniesiony trud zatrudniania niepotrzebnego nikomu pracownika, toczą między sobą wojny często nie wiadomo o co, a jak nie wiadomo, o co, to jak wiadomo, zawsze chodzi o pieniądze. Oto osoba, której organ kontrolny zarzucał defraudację pieniędzy i która została zwolniona ze swej funkcji, dostaje dodatkowe jeszcze pieniądze tytułem rekompensaty za poniesione straty i zadośćuczynienia za szkody moralne, jakie to ona miałaby ponieść, a nie wykorzystywani przez nią niepełnosprawni. Oto osoby, które na podstawie zebranych danych ujawniają nadużycia kierownictwa okręgu, zostają uznane za działające na szkodę PZN, to z kolei po pewnym czasie zostaje uznane za niebyłe, a wszystko trwało ponad pół roku.
Ktoś tu z kogoś robi wariata, a otoczenie nie reaguje. Oto wieloletni zasłużony i oznaczony pracownik nagle nie otrzymuje absolutoriom na zjeździe i konia z rzędem temu, kto by wiedział, dlaczego.
A jak to wygląda z zewnątrz? Czy chcemy tego, czy nie, społeczeństwo niezajmujące się na co dzień niewidomymi, odbiera ich raczej jako ludzi biednych, którym należy współczuć z racji bardzo ciężkich doświadczeń przez los. Kiedy ludzie ci zorientują się, że owi poszkodowani, którym chciałoby się pomóc, eliminują ze swych szeregów ludzi zdolnych, ofiarnych, a wspierają karierowiczów i w dodatku ze sobą skłóconych do granic wytrzymałości, muszą zastanowić się, czy ich myślenie nie jest błędne i czy ludzie tacy rzeczywiście zasługują na pomoc, współczucie i zrozumienie. Cała sprawa nabiera wagi tym bardziej, że niektóre z osób zajmujących stanowiska w PZN wychodzą z tymi sprawami do przeróżnych władz rządowych i samorządowych, najprawdopodobniej budząc niemałe zdumienie swego pełnosprawnego otoczenia, że ludzie, którzy winni się wspierać , bo to przecież łatwiej wspólnymi siłami walczyć z nieprzychylnym losem, zwalczają się wzajemnie z powodów dla otoczenia niezrozumiałych. I nie o to bynajmniej chodzi, żeby, uznając perfidnie zasadę, że własne brudy należy prać u siebie, ukrywać różne drobne i mniej drobne świństwa występujące w PZN. No i, jak by nie patrzył, chciał nie chciał, ciągle sprawa okazuje się dotyczyć godności osoby niepełnosprawnej, a w konkretnym wypadku – osoby niewidomej. Bo rzecz w tym, aby nadal istniała organizacja niewidomych, która w sposób kompleksowy i naukowy rozwiązywała problematykę osób z niepełnosprawnością wzroku.
W przeciwnym wypadku nastąpi, właściwie już następuje, rozdrobnienie działań (jedni zajmują się wyłącznie tresurą psów, inni – chodzeniem z kijkami, jeszcze inni – pracą bez późniejszego nadzoru, jak zatrudnienie dalej przebiega).
I kończę moją myśl tak, jak ostatnio najbardziej lubię: do tego wszystkiego potrzebni są ludzie młodzi i w średnim wieku. My możemy jedynie występować w roli doradczej kozackiej starszyzny. Aby jednak wszystko to zaczęło skutecznie działać, trzeba poprawić swój wizerunek w społeczeństwie, odejść od bezsensownych swarów i zwariowanej konkurencji między ambitnymi osobnikami. I właśnie „wizerunek”, a nie „image”, jak to się teraz lubi mówić i nie lubi rozumieć. Tego sobie i Czytelnikom życzę, stawiając ciągle na pierwszym planie godność osoby niewidomej, nawet jeśli są tacy, którzy niekoniecznie wiedzą, po co im ta godność.
Jerzy Ogonowski