NASZA MAT­KA OD ANIOŁÓW

Od kil­ku lat odwie­dzam Warsz­tat Tera­pii Zaję­cio­wej przy Towa­rzy­stwie Pomo­cy Głu­cho­nie­wi­do­mym i wolon­ta­ryj­nie udzie­lam pomo­cy przy w róż­nych zada­niach. „Poświę­cam swój wol­ny czas?” Po pro­stu chęt­nie się nim dzie­lę, tym bar­dziej, ze bar­dzo dużo korzy­stam pod­czas wspól­nych warsz­ta­tów, zajęć czy zabaw. Uczest­ni­cy WTZ to oso­by potrze­bu­ją­ce dużo uwa­gi, pomo­cy, czę­sto dłuż­szej roz­mo­wy na róż­ne waż­ne dla nich tema­ty. Jak to bywa mogę zostać zaga­da­na, tro­chę pusz­czo­na w mali­ny, ale zawsze świet­nie się czu­ję w towa­rzy­stwie pod­opiecz­nych TPG. Nie­jed­no­krot­nie uczest­ni­cy budzą mój podziw. Wąt­pię, że po utra­cie wzro­ku mogła­bym tyle zdzia­łać i pomi­mo tylu trud­no­ści mieć odwa­gę wyjść z domu. Wolon­ta­riat pozwa­la spo­tkać się boha­te­ra­mi życia. Taką oso­bą jest na pew­no Pani Anna Bik, oso­ba głu­cho­nie­wi­do­ma, z nie­zwy­kłym baga­żem doświad­czeń i w zna­czą­cym już wie­ku. Pani Anna przy­jeż­dża na WTZ jako wolon­ta­riusz. Przy­jeż­dża sama. Poru­sza­jąc się przy pomo­cy bia­łej laski, z apa­ra­tem słu­cho­wym prze­mie­rza codzien­nie wyjąt­ko­wo trud­ny odci­nek Gdań­skiej komu­ni­ka­cji, na tra­sie Trak­tu św. Woj­cie­cha do uli­cy Bażyń­skie­go w Oli­wie. Jej misją jest wyko­na­nie pięk­nych anio­łów ze sznur­ka siza­lo­we­go, sza­leń­czo kolo­ro­wych cza­row­nic z dłu­gim nocha­lem i oko­licz­no­ścio­wych zaję­cy wiel­ka­noc­nych. Pani Anna zgo­dzi­ła się wymie­nić się ze mną swo­imi doświad­cze­nia­mi w rozmowie.

- Pani Aniu, ma pani stwier­dzo­ne dys­funk­cje słu­chu i wzro­ku. Jak to moż­li­we, że oso­ba nie­peł­no­spraw­na pomi­mo tylu trud­no­ści, z któ­ry­mi musi codzien­nie się zma­gać, ma jesz­cze ocho­tę na wolontariat? 

- Wolon­ta­riat doda­je sił. A z pro­ble­ma­mi trze­ba się zma­gać, ale trze­ba cie­szyć się życiem, każ­de­go dnia. Sie­dze­nie w domu, bez zaję­cia i bez ludzi, to śmierć. Obo­wią­zek poran­ne­go wyj­ścia z domu i poczu­cie bycia potrzeb­nym daje mi radość i chęć doży­cia i dal­sze­go zma­ga­nia się z losem.

- Jak to się sta­ło, że zosta­ła Pani wolontariuszem?

- Życie zawsze zmu­sza­ło mnie do dzia­ła­nia. Dzie­ci, rodzi­na, zawsze czu­łam się potrzeb­na. To poczu­cie daje nam szczę­ście. Wzrok pogor­szył się znacz­nie już 1981 r., ale cały czas dużo pra­co­wa­łam – jako nauczy­ciel na świe­tli­cy z dzieć­mi, w zakła­dach pra­cy chro­nio­nej. I mimo znacz­ne­go stop­nia nie­peł­no­spraw­no­ści cią­gle byłam aktyw­na. Ktoś nawet żar­to­wał, że jestem taką kale­ką na całej linii. Jestem tak nauczo­na, by żyć muszę być aktyw­na. A wolon­ta­riat tego wyma­ga odwa­gi, prze­ła­ma­nia wła­sne­go stra­chu, poko­ry i rów­nie dużej cier­pli­wo­ści. Mój Anioł Stróż zawsze mi poma­ga! Pole­cam modlić się do swo­ich Anio­łów Stróży.

- Wiem, że spo­tka­nie z przy­ja­ciół­mi WTZ to przy­jem­ność, ale wyko­nu­je tu Pani mozol­ną i trud­ną pracę.

- Na razie szu­kam ter­mi­na­to­rów, moich uczniów, ale póki co po pro­stu chwa­lę się przed uczest­ni­ka­mi WTZ moją pra­cą. Chcę ich zara­zić makra­mą, two­rze­niem ze sznur­ka róż­nych nowych stworzeń.

- Jest Pani mat­ką od Aniołów!

- Nie tyl­ko. Prze­cież wyra­biam też kukły do cza­row­nic i zaję­cy. A ozdo­bą zaj­mu­ją się widzą­cy uczest­ni­cy pod kie­run­kiem instruk­tor­ki Agniesz­ki. Po liftin­gu w pra­cow­ni ręko­dzie­ła, prze­bra­ne w kolo­ro­wych stro­jach są napraw­dę czarujące.

- Jakie marze­nia ma wolontariusz?

- Oso­bi­ście chcia­ła­bym cały czas mieć siły, poko­ny­wać trud­no­ści i bez więk­szych prze­szkód dojeż­dżać na Warsz­ta­ty. Poza tym marzę o przy­ucze­niu nowych wolon­ta­riu­szy do makra­my. Dla­te­go zapra­szam wszyst­kich chętnych!

- Czy wolon­ta­riusz ma jakieś wymier­ne korzy­ści ze swo­jej pracy?

- Zwłasz­cza ducho­we, te są naj­waż­niej­sze. Czło­wiek nie myśli o sta­ro­ści. Prze­by­wa­nie wśród ludzie, bycie potrzeb­nym, wspól­ne rado­ści. Ale bywa, że mogę uczest­ni­czyć w wyciecz­kach, wyj­ściach do teatru, kina, na spa­ce­ry. Chęt­nie też bie­sia­du­je­my pod­czas róż­nych uroczystości.

- Co wolon­ta­riusz może pora­dzić innym oso­bom nie­peł­no­spraw­nym, by włą­czy­li się w sze­re­gi wolontariuszy?

- Trze­ba mieć cel w życiu! A aby to zre­ali­zo­wać trze­ba zna­leźć przy­ja­ciół! Wśród ludzi mniej nas boli i w krzy­żu, i na duszy. Wolon­ta­riusz naj­pierw korzy­sta, póź­niej poma­ga, ale cały czas jest nie­zbęd­ny. Nie każ­dy, ale ten cier­pli­wy, miły, spo­koj­ny. Nale­ży co rano pro­sić Boga o poko­rę i cier­pli­wość. Nie moż­na się wywyż­szać, ale wła­śnie tro­chę scho­wać swo­je „Ja”, pychę scho­wać do kie­sze­ni. Nie­zbęd­ny jest cie­pły sto­su­nek do ludzi. Pro­szę napi­sać koniecz­nie o tym, że bez wzro­ku też moż­na być człowiekiem.

- Bar­dzo dzię­ku­ję z moż­li­wość roz­mo­wy. Życzę wie­le rado­ści, zdro­wia i mnó­stwa pięk­nych anio­łów spod Pani ręki!

 

Mał­go­rza­ta Lizurej