UTO­PIEC Z JEZIO­RA PILCHOWICKIEGO

Hans Lieb­man został zatrud­nio­ny w cha­rak­te­rze robot­ni­ka przy budo­wie zapo­ry w Pil­cho­wi­cach już w roku 1902 lub 1903, a więc w począt­ko­wym eta­pie prac i został zakwa­te­ro­wa­ny , podob­nie jak inni robot­ni­cy, w pobli­żu tamy, któ­rej budo­wa zwią­za­na była bez­po­śred­nio w wiel­ką powo­dzią w lip­cu 1897 roku. Szko­dy gospo­dar­cze jakie wyrzą­dził wod­ny kata­klizm skło­nił ówcze­sne wła­dze do pod­ję­cia dzia­łań, któ­re mia­ły w przy­szło­ści zapo­bie­gać podob­nym tragediom.

      Robo­ty pro­wa­dzo­ne były bar­dzo inten­syw­nie, ponie­waż oba­wia­no się kolej­nej powo­dzi, któ­ra mogła­by uszko­dzić roz­po­czę­tą inwe­sty­cję. Z powo­du tego nasi­le­nia prac, Lieb­man miał oka­zję do odwie­dza­nia rodzi­ny nie czę­ściej niż raz lub dwa razy w mie­sią­cu. Pro­ble­my komu­ni­ka­cyj­ne pomię­dzy Pil­cho­wi­ca­mi , a nie­zbyt odle­głym Lwów­kiem Ślą­skim wyni­ka­ły w tym cza­sie z pro­ste­go fak­tu bra­ku pomię­dzy tymi dwo­ma miej­sco­wo­ścia­mi linii kole­jo­wej, któ­rej budo­wę roz­po­czę­to rów­no­le­gle do prac pro­wa­dzo­nych przy wzno­sze­niu zapory. 

      Wie­le wska­zu­je na to, że Lieb­man pozba­wio­ny moż­li­wo­ści czę­ste­go kon­tak­tu z żoną i dwój­ką dzie­ci, już od pierw­szych mie­się­cy pra­cy w Pil­cho­wi­cach dość czę­sto zaglą­dał do kie­lisz­ka, co naj­praw­do­po­dob­niej posia­da­ło ści­sły zwią­zek z wyda­rze­nia­mi, któ­re mia­ły miej­sce kil­ka lat póź­niej, to jest w roku 1907, kie­dy w cza­sie kolej­nej powo­dzi Hans Lieb­man zagi­nął. Ponie­waż zatrud­nio­ny był wte­dy przy wzno­sze­niu mini-zapo­ry, a po przej­ściu fali powo­dzio­wej na pla­cu budo­wy zna­le­zio­no kape­lusz i kapo­tę Lieb­ma­na uzna­no, że robot­nik zna­ny z pocią­gu do moc­nych trun­ków naj­praw­do­po­dob­niej wpadł do wody i uto­nął. Inna rzecz, że cia­ła Lieb­ma­na nigdy nie odna­le­zio­no. O fak­cie praw­do­po­dob­nej śmier­ci Han­sa zawia­do­mio­no jego rodzi­nę w Lwów­ku Ślą­skim. Lieb­ma­no­wi urzą­dzo­no ofi­cjal­ny pochó­wek, w któ­rym sam nie­bosz­czyk w swo­jej fizycz­nej posta­ci, ze zro­zu­mia­łych powo­dów, nie uczestniczył. 

      I na tym spra­wę życio­ry­su Han­sa Lieb­ma­na moż­na było­by zakoń­czyć, gdy­by nie to, że nie­sa­mo­wi­ta histo­ria zaczę­ła się dopie­ro pisać… Zagi­nio­ne­go i poten­cjal­nie nie­ży­ją­ce­go od dwóch lat Lieb­ma­na napo­tka­no w oko­li­cach zapo­ry w cza­sie powo­dzi, jaka mia­ła miej­sce w roku 1909. Świad­ko­wie tego spo­tka­nia pod­kre­śla­li nie­zwy­kłą chu­dość i wynisz­cze­nie posta­ci Han­sa, któ­ry na brze­gu jezio­ra wyło­nił się nie wia­do­mo skąd. Naj­pro­ściej było­by przy­jąć, gdy­by nie prze­czy­ło to zdro­we­mu roz­sąd­ko­wi, że Lieb­man wyło­nił się z fal jezio­ra, któ­re­go poziom wzra­stał z godzi­ny na godzi­nę. Fak­tu napo­tka­nia zagi­nio­ne­go przed dwo­ma laty pra­cow­ni­ka ani pra­co­daw­cy, ani lokal­ne wła­dze nie potrak­to­wa­ły poważ­nie. Do spra­wy Lieb­ma­na powró­co­no jesz­cze raz latem roku 1910, kie­dy jeden z robot­ni­ków skra­ca­jąc sobie dro­gę do pobli­skiej sta­cji kole­jo­wej napo­tkał na brze­gu jezio­ra nie­sa­mo­wi­cie wychu­dzo­ne­go i mokre­go od stóp do czub­ka gło­wy Han­sa, któ­ry jako­by w spo­sób nie­dwu­znacz­ny zachę­cał prze­cho­dzą­ce­go kole­gę do zaży­cia kąpie­li. Rela­cji prze­ra­żo­ne­go robot­ni­ka nie potrak­to­wa­no poważ­nie – był on bowiem powszech­nie zna­ny z pocią­gu do alko­ho­lu i mniej lub bar­dziej nie­sa­mo­wi­tych konfabulacji.

      Kolej­nych donie­sień nie spo­sób już było zigno­ro­wać – o utop­cu z jezio­ra i spo­tka­niach z wod­nym upio­rem mówi­ło się coraz czę­ściej. Han­sa w ocie­ka­ją­cym wodą ubra­niu widy­wa­no w roz­ma­itych miej­scach na brze­gu Jezio­ra Pil­cho­wic­kie­go — zwłasz­cza w oko­li­cach budyn­ku hote­lu i restau­ra­cji, któ­ry to lokal, jak się wyda­je topie­lec upodo­bał sobie szczególnie.

 

Tekst wg Józe­fa Ondru­sza
Szy­mon Wałachowski