KRWA­WE GODY

Zamek Pod­ska­le w Rzą­si­nach nie­da­le­ko Lwów­ka Ślą­skie­go zbu­do­wa­ny w pierw­szych latach XIII stu­le­cia jako kasz­tel strze­gą­cy ziem na Kwi­są był w zamierz­chłych cza­sach sie­dzi­bą ryce­rzy – roz­bój­ni­ków. W XV wie­ku panem tej moc­no ufor­ty­fi­ko­wa­nej warow­ni był Ber­nard von Tal­ken­berg, na dźwięk imie­nia któ­re­go ble­dli ze stra­chu zarów­no kup­cy podró­żu­ją­cy trak­tem obok Lwów­ka, jak i pod­da­ni okrut­ne­go ryce­rza, któ­ry w ban­dyc­kiej, krwa­wej pro­fe­sji zna­lazł swój spo­sób na życie.

      W zam­ko­wych lochach peł­no było ofiar okru­cieństw Tal­ken­ber­ga, któ­ry napa­dał nie tyl­ko na kup­ców podą­ża­ją­cych pobli­skim trak­tem han­dlo­wym, ale tak­że bez­względ­nie cie­mię­żył swo­ich wła­snych pod­da­nych. Miesz­kań­cy pobli­skiej wsi Rzą­si­ny nara­że­ni byli usta­wicz­nie ze stro­ny swo­je­go pana na gra­bie­że, poża­ry i mor­dy. Nadzie­ją dla nich była wróż­ba, gło­szą­ca, że “ogień, peł­nia księ­ży­ca i dzwon na jutrz­nię będą zwia­stu­na­mi zagła­dy zam­ku Podskale”.

      Wio­sną Roku Pań­skie­go 1476 kowal Adam Wie­cha z Rzą­sin pojął za żonę Doro­tę Stel­mach, pięk­ną i posaż­ną pan­nę z Gra­dów­ka. Zaraz po ślu­bie mło­da para z wesel­nym orsza­kiem uda­ła się na ucztę wesel­ną do Rzą­sin. Dro­ga wio­dła stro­mym leśnym wąwo­zem, było cie­pło i sło­necz­nie, a roz­kwi­ta­ją­ca wokół wio­sna prze­no­si­ła się tak­że na nastro­je w wesel­nej gro­ma­dzie, gdzie roz­le­ga­ły się bez­tro­skie roz­mo­wy i śmiechy.

      Nagle, z gęstwy przy­droż­nych drzew wypa­dła i oto­czy­ła wesel­ni­ków gru­pa uzbro­jo­nych męż­czyzn z Ber­nar­dem Tal­ken­ber­giem na cze­le. Obra­bo­wa­no gości, a pró­bu­ją­cych się bro­nić, bez wzglę­du na wiek i płeć zabi­to. Pan­nę Mło­dą porwa­no i zawle­czo­no do sie­dzi­by roz­bój­ni­ków spo­dzie­wa­jąc się otrzy­mać od jej rodzi­ny boga­ty okup. Pan mło­dy cudem uszedł z życiem i zroz­pa­czo­ny utra­tą oblu­bie­ni­cy zwró­cił się ze skar­gą do kró­la Macie­ja Kor­wi­na, panu­ją­ce­go wów­czas na Ślą­sku. Napad na orszak wesel­ny oka­zał się kro­plą, któ­ra prze­peł­ni­ła cza­rę nie­go­dzi­wych występ­ków Tal­ken­ber­ga. Król przy­jął skar­gę i roz­ka­zał zor­ga­ni­zo­wać wypra­wę, zdo­być zamek, zrów­nać go z zie­mią, a roz­bój­ni­ka wziąć żywcem.

     Nad­szedł wie­czór ostat­nie­go dnia kwiet­nia roku 1476. W lesie ota­cza­ją­cym zamek, osre­brzo­nym peł­nią księ­ży­ca zapło­nę­ły żoł­nier­skie pochod­nie i kró­lew­ska wypra­wa, wzmoc­nio­na lwó­wec­ki­mi miesz­cza­na­mi i kowar­ski­mi gór­ni­ka­mi, roz­po­czę­ła szturm na zamek. Pierw­sze ude­rze­nie oble­ga­ją­cych zosta­ło odpar­te – wyda­wa­ło się, że sil­nych murów warow­ni bro­nio­nych przez licz­ną i spraw­ną zało­gę nie uda się skru­szyć i zdo­być… W ciszy budzą­ce­go się świ­tu zabrzmiał dźwięk dzwo­nu na jutrz­nię, co sta­no­wi­ło sygnał do kolej­ne­go ata­ku, któ­ry podob­nie jak poprzed­ni został odpar­ty. W momen­cie, kie­dy ata­ku­ją­cy zaczę­li już tra­cić ducha i wia­rę w powo­dze­nie wypra­wy nagle powie­trzem wstrzą­snął gło­śny huk, zie­mia zadrża­ła, a w zam­ko­wym murze poka­za­ła się olbrzy­mia wyrwa. To gór­ni­cy z Kowar wysa­dzi­li w powie­trze wie­żę bram­ną i otwo­rzy­li sztur­mu­ją­cym dro­gę do zam­ku, któ­rej już rau­brit­te­rzy obro­nić nie mogli.

      Zbó­jec­ka warow­nia zosta­ła zdo­by­ta a jej obroń­cy w łań­cu­chach tra­fi­li do zam­ko­wych lochów. Wśród ban­dyc­kiej cze­re­dy zabra­kło jed­nak jej wodza – Ber­nard von Tal­ken­berg jakimś nie­po­ję­tym spo­so­bem wymknął się z zam­ku i zgu­biw­szy pościg roz­pły­nął się w prze­past­nych ostę­pach lwó­wec­kiej pusz­czy. Byli tacy, któ­rzy z upo­rem twier­dzi­li, że na wła­sne oczy widzie­li jak Tal­ken­berg sto­jąc na zam­ko­wej wie­rzy w jed­nym momen­cie prze­isto­czył się w olbrzy­mie­go czar­ne­go pta­ka, któ­ry z gło­śnym kra­ka­niem pole­ciał w kie­run­ku ciem­nie­ją­ce­go w odda­li lasu… Jak było napraw­dę nie wie­dział nikt…

      Adam Stel­mach odzy­skał swo­ją mło­dą żonę i t ego dnia aż do póź­ne­go wie­czo­ra świę­to­wa­no vic­to­rię, a rado­sne nastro­je pod­sy­ca­ły licz­ne beczuł­ki wyta­cza­ne z zam­ko­wych piw­nic. Od tego cza­su na pamiąt­kę zdo­by­cia zam­ku pierw­sze­go maja każ­de­go roku, wcze­śnie rano z wie­ży kościo­ła w Rzą­si­nach dobie­gał miesz­kań­ców oko­li­cy rado­sny dźwięk dzwonów.

      Daw­ni miesz­kań­cy Rzą­sin opo­wia­da­li, a opo­wie­ści te obro­sły legen­dą, że kie­dy o świ­cie pierw­sze­go mają zaczy­na­ły bić dzwo­ny upa­mięt­nia­jąc zdo­by­cie zam­ku Pod­ska­le, w ruinach warow­ni moż­na było zoba­czyć wiel­kie­go kru­ka, któ­ry sia­da­jąc na pozo­sta­ło­ściach zam­ko­wej wie­ży gło­śnym kra­ka­niem wtó­ro­wał pie­śni kościel­nych dzwo­nów. W ten spo­sób podob­no poku­tu­je zaklę­ta w pta­ka dusza Ber­nar­da von Tal­ken­ber­ga i poku­to­wać będzie dopó­ki kamie­nie zam­ko­wych ruin nie roz­sy­pią się w pył…

 

TADE­USZ SIWEK;